Jest taki czas

Jest taki czas...

[ tekst Anna Ochmann, stylizacja i realizacja sesji fotograficznej Julia Promnik i Ryszard Czop ]

„Wyobraź sobie, że w zimowe popołudnie masz filiżankę herbaty, książkę, światło do czytania i dwie albo trzy poduszki do podłożenia. Teraz umość się wygodnie. Ale nie w sposób, którym chciałbyś pokazać innym, że jest ci pysznie, tylko tak jak naprawdę będzie dobrze tobie. Postaw herbatę w miejscu, w którym łatwo po nią sięgnąć, ale trudno kopnąć. Opuść abażur, żeby światło padało na książkę, ale nie za ostro i tak, byś nie widział żarówki. Poduszki daj do tyłu, jedna po drugiej, starannie, niech ci podtrzymują plecy, szyję i ramiona; teraz jesteś naprawdę wygodnie podparty i możesz popijać herbatę i czytać książkę, i marzyć – tak jak lubisz”. Przypominam sobie ten krótki opis prawdziwego komfortu autorstwa Christophera Alexandra w „The Timeless Way of Building”, gdy za oknem temperatura spadła znacznie poniżej zera, a ja oparta na… trzech poduszkach, z psem grzejącym mi stopy, zagłębiam się w lekturę. Prawdziwa domowa atmosfera, która w okresie świątecznym nabiera chyba dla wszystkich jeszcze większego znaczenia… Prywatność i domowość to dwa wielkie odkrycia ery mieszczańskiej, choć znane już Ludwikowi XV… Po wprowadzeniu się do Wersalu król dokonał rewolucyjnej, jak na tamte czasy, zmiany w tak zwanych prywatnych pomieszczeniach. Oczywiście zarówno lever jak i coucher czyli publiczne spektakle królewskiego wstawania i kładzenia się spać w olbrzymiej oficjalnej sypialni pozostały, ale już tylko jako formalność. Tak naprawdę król spał w prywatnej części pałacu – Petits Appartements (zwanej tak nie ze względu na niedużą liczbę pokoi, ale na ich stosunkowo – jak na tamte czasy – nieduży rozmiar), do której obcy nie mieli wstępu. Ogromny wpływ na te zmiany miała kochanka, ale także doradczyni i przyjaciółka Ludwika XV – Antoinette Poisson czyli Madame de Pompadour. Wielka Mieszczka, dyletantka w polityce i decydentka w sprawach stylu dworskiego, a więc stylu… w ogóle. Zapoczątkowała, wśród francuskiego społeczeństwa, modę na urządzanie wnętrz, przyspieszając jednocześnie wprowadzenie takich pojęć jak prywatność, intymność czy właśnie komfort. O ile wówczas komfort oznaczał jednak przede wszystkim prywatność, to wiek XIX dodał do tego techniczne udogodnienia: światło, ogrzewanie czy wentylację, a wiek XX – funkcjonalizm i wygodę.

Siedząc teraz, w XXI wieku, z gorącą herbatą w przytulnym wnętrzu, cieszę się domową atmosferą. Zapachy miodu i goździków, piernikowych przypraw i świeżej jodły mieszają się z dźwiękami piosenki „To co zostanie” VOO VOO i śmiechem domowników. Przerzucam niespiesznie kolejne kartki wyjadając równocześnie prosto ze słoiczka smażoną późną jesienią, domową, dyniowo-pomarańczową konfiturę. Nastrojowe światło świec, których ogniki radośnie tańczą w szklanych obłościach bombek i … Ach! Nic nie daje takiego poczucia komfortu jak siedzenie w domu (Jane Austen, Emma). Szczególnie w zimowy, świąteczny, magiczny czas.

Artykuł opublikowany w magazynie BEDRIFT zima 2011.