Andrzej Wójcik

Pokonywanie góry

[ z Andrzejem Wójcikiem rozmawiał Waldemar Grudzień, zdjęcia z archiwum bohatera rozmowy oraz Marcin Kowalczyk ]

Po co tak naprawdę chodzimy po górach?

Coś nas wciąż wyciąga z domu. Teraz, gdy tych pieniędzy jest trochę więcej, nie chcemy tylko siedzieć zimą w fotelu, a latem na działce. Szukamy lepszego spędzenia czasu, w zgodzie z przyrodą. Widuję często na szlakach całe rodziny, nawet małe dzieci, maluchy w nosidełkach, a nieco starsze w fachowym obuwiu rozmiar 30. To bardzo sympatyczny widok, nawet jak niektórzy nie są przygotowani sprzętowo. Ja wiem, po co idę w góry i chciałbym, by każdy miał swoją osobistą motywację. Takie wędrówki mają wtedy głębszy sens.

Ale są czasem trudne…

Ostatnio z małą grupą natknęliśmy się w Dolinie Kondratowej, w miejscu nazywanym Piekło, na pasącego się niedźwiedzia. Na szczęście był na tyle najedzony, że nie zwracał na nas uwagi. Ale obawa o innych była, bo to nieobliczalne zwierzę. Zawsze staram się odpowiedzialnie prowadzić grupę i jak najlepiej chronić ją przed zagrożeniami. To między innymi także podanie maści nagietkowej na obtartą nogę, czy nawet transportowanie na plecach kogoś kto opadł z sił, jak to miało niedawno miejsce. Zanim powstał Andrzej-turysta, musiał sporo dostać od innych. Teraz jest czas, by to on dawał innym, ile tylko potrafi. A to dawanie jakże lepsze jest od tamtego brania! Bez pieniędzy, oklasków, pokłonów. Wystarczy, że ktoś powie – Andrzej, fajnie było. Czuję się wtedy fantastycznie, i fizycznie i mentalnie. Dzięki górom.

Właśnie, jak odbierają te wycieczki ci, którzy jeżdżą na nie mimo przeciwności losu?

Widzę na twarzach tych osób szczere uśmiechy. Są dumni z siebie, gdyż tylko oni wiedzą, jak im było trudno. Niektórzy dają się namówić na górski wypad po dłuższym czasie. Wpierw zastrzegają się, że kiedyś może i chodzili po szlaku, ale to było tak dawno, że nie pamiętają. Teraz niby już nie mogą… a potem się dziwią, że dają radę. Są naprawdę szczęśliwi. To radosne chwile dla wszystkich. Pytają mnie, jak to robię, że zarażam górami, przyrodą, przestrzenią. Nigdy nie rezygnuję, namawiam, przekonuję, opowiadam… Może mam dar „zarażania”?

Byłem kiedyś na szlaku z grupą niewidomych. Zastanawiałem się, po co oni tam idą, nie widzą tych krajobrazów, mgieł, nadciągających chmur…

Ja też miałem kiedyś w grupie osobę ociemniałą. Ten pan miał prawie cały czas w oczach łzy. Odwracał twarz w kierunku słońca, szukał dotyku gałązek mijanych drzew. Nasłuchiwał odgłosów lasu. Świadomie wybrał drogę pełną korzeni, kamieni, uskoków, choć miał do wyboru asfaltową ścieżkę. Szedł całym sobą, to było wspaniale.

Jak to się zaczęło z tymi wędrówkami?

Pierwsze były wycieczki w szkole, potem to tradycyjne w tamtych latach zakładowe wyjazdy. Ten pęd w górki, to mam trochę po ojcu. On też chodził po beskidzkich szlakach. Bardzo kochał góry, zawsze chciał tam być i był, kiedy tylko mógł. Dowiedziałem się o tym znacznie później, bo zginął, gdy miałem zaledwie trzy lata. Ale pamiętam domowe fotografie, te robione Zorką lub Druhem, czarno-białe świadectwo pielęgnowanej pasji, takiej na przekór całemu światu – mój ojciec nie miał nogi! Chodził na wycieczki mimo wszystko. W latach 70. Jeździłem już sam, to były te zakładowe spędy spod znaku alkoholowej rozrywki, ale mnie to wtedy nie odpowiadało. Dobrze się czułem sam ze sobą w górach.

?.....

Mam wtedy sobie wiele do powiedzenia. Dużo się też dowiaduję o sobie i tak mnie to czasem bulwersuje, że potrafię krzyczeć na siebie. Jestem też zdolny zapiszczeć z zachwytu nad urokiem mgły na tle lasu lub zagwizdać pod wpływem piękna sowy zrywającej się do lotu. Czasem jest tak wspaniale, że domaga się to poetyckich strof. Szkoda, że nie jestem poetą. Pozostaje mi wtedy choćby pogadać z komarem. Co jak co, ale jego towarzystwo przestaje wtedy gryźć. Ten diabełek, który zawsze w nas siedzi podszeptuje nam w życiu przeróżne rzeczy, ale w głębokiej ciszy, w tym surowym szczerym krajobrazie jest coś, co pozwala nam lepiej zrozumieć otaczający świat, podjąć właściwą decyzję, rozgryźć siebie.

Ulubione szlaki, przełęcze, ścieżki…

Nie mam takich na wskroś ulubionych. Wszystkie miejsca są wspaniale cudowne, trzeba umieć je dojrzeć. W 2000 r. przeszedłem na emeryturę, kombinowałem, co by tu robić, by nie pić piwa z kolegami w pobliskim barze. I wtedy przypomniały mi się góry mojego ojca. Jego wyzwanie. Zapisałem się do PTTK, założyłem koło turystyczne, ale szybko też zacząłem chłonąć wiedzę o turystyce, szkolić się w kierunku jej propagowania. Zrobiłem uprawnienia przodownika – nie przewodnika. To różnica. Przewodnik za usługi turystyczne bierze wynagrodzenie, a przodownik działa społecznie, dla samej satysfakcji i czasem uznania uczestników wycieczki. Od razu wiedziałem, że moim kapitałem z chodzenia po górach jest wyłącznie radość z obcowania z naturą. Dziś mam uprawnienia na\ wszystkie góry w kraju. W obie strony przemierzyłem trzy Główne Szlaki Polski: beskidzki – 519 km, sudecki – 433 km i świętokrzyski – 105 km oraz Mały Szlak Beskidzki – 147 km. Opolski PTTK przyznał mi Honorową Odznakę za pokonanie tych szlaków. Z numerem jeden! Na cały kraj! To prawdziwa satysfakcja dla mnie i jestem z tego dumny. Dlatego nie myślę kategoriami – ulubiony, najlepszy. Dla mnie wszystkie góry są cudowne. Na swój sposób. Najważniejsze, by je zrozumieć, dostrzec ich piękno. Nawet te świętokrzyskie pasma, o których turyści z samochodu mówią, że takie nieokazałe, małe, że nie budzą respektu. Ale ja wiem, że gdy się tam jest, wszystko wygląda inaczej. Nawet wśród takich pagórków trzeba zachowywać się z pokorą. Dlatego nie ma dla mnie szczególnych gór i szlaków. Kocham po nich wędrować, najlepiej samotnie. Choć wiem, że zdarzają się kontuzje i wtedy można liczyć tylko na siebie. Nawet „zawodowcy” mają branżowe kontuzje i muszą leczyć się sami. Kiedyś w Beskidzie Niskim nabawiłem się zapalenia okostnej, noga spuchła, bardzo bolała, pojawiła się granatowa plama. Trudno było wędrować w takim stanie. Chciałem przerwać wędrówkę. W pewnym momencie na szlaku zobaczyłem żywokost – nie wiem skąd się ta wiedza u mnie pojawiła. Ale istotnie był to żywokost, potwierdzony potem przez znawców w schronisku. Przyłożyłem do rany i… poczułem znaczną ulgę. Mogłem iść dalej.

Po każdej wędrówce pozostaje swoista pamiątka.

Tak, mam taki zwyczaj, by to co się wydarzyło danego dnia zapisywać w zeszycie. Po każdym dniu marszu po głównych szlakach, gdzie jestem od 2007 r., po wieczornej kąpieli, nawet w stanie totalnego zmęczenia, czy fizycznego kryzysu, wyciągam zeszyt i notuję na gorąco swoje myśli. To moja pamiątka złożona z osobistych doznań, przeżyć, doświadczeń. Dawno odkryłem wędrowanie w pojedynkę, to prawdziwa przyjemność, ale nie namawiam innych do samotnych wędrówek. Ja mam doświadczenie i pokorę do gór. Zdzieram właśnie na szlakach jedenastą parę butów, więc sobie dam radę, ale inni niekoniecznie.

Zanim przyszły góry, był z życiu inny okres.

Wspomniałem o barze z piwem. Miałem w tamtym czasie złe z tym doświadczenia. Kto wie czy właśnie dlatego nie wybrałem takiego stylu życia? Szukałem po prostu ucieczki, a może ratunku? Dokonałem wyboru. Teraz wiem, że to był właściwy wybór. Turystyka. Na szlaku wciąż wdrapuję się na jakąś górę, zmagam się z nią, zmagam się ze sobą. Od kiedy to robię trzeźwieję codziennie. I na dziś wygrywam i to jest najważniejsze. A jeżeli po drodze pomogę innym odnaleźć siebie, odnaleźć właściwą drogę w życiu, to dopiero jest prawdziwa satysfakcja i spełnienie!

Andrzej Wójcik, emerytowany górnik, pasjonat górskich wędrówek. Członek PTTK , założyciel Koła PTTK „Dromader” w Zabrzu. Przodownik turystki górskiej z uprawnieniami do prowadzenia wycieczek po wszystkich górach Polski. Przeszedł dwukrotnie trzy główne szlaki Polski oraz Mały Szlak Beskidzki. Ma Honorową Odznakę PTTK (z numerem jeden) za przejście trzech Głównych Szlaków Górskich Polski. Z górskimi planami na przyszłość…

Artykuł opublikowany w magazynie BEDRIFT zima 2011.