DSCN1653 Medium2

Rzymskie pasje, Chopin i Monk...

[ z Katarzyną Chojnacką i Carmelo Iorio rozmawiała Anna Ochmann ]

Carmelo, pochodzisz z południa Włoch, z Cilento, z „zona mitologica”...

Carmelo Iorio: Cilento to naprawdę region „mitologiczny” – prawie cała Odyseja „rozgrywa się” w tym miejscu. Na przykład Punta Licosa nawiązuje do imienia jednej z syren, której w tym miejscu słuchał Ulisses. Palinuro jest z kolei powiązane z legendą cyklopa Polifema. Do dzisiaj co roku w lecie odbywa się tu święto w trakcie którego wyrzuca się – na pamiątkę opisanych przez Homera wydarzeń – kamienie w morze. Cilento to także region grecki – „Magna Graecia” [Wielka Hellada – red.]. Niezwykle ciekawym świadectwem tej przeszłości są świątynie w Paestum, zwane przez Greków Posejdonia. Cilento nawet w czasach rzymskich zachowało ogromną niezależność – miało na przykład przywilej wybijania własnej monety. Cilentanie są także znani z wynalezienia barki do abordażu, choć ich życie było oparte na kulturze lądowej, a nie morskiej. Do dziś starsze mieszkanki tego regionu nie potrafią przyrządzać ryb. Grecki filozof Parmenides powiedział, że „il popolo cilentano è attaccato alla loro terra come gli ulivi sono attaccati alle rocce” [cilentianie są tak przywiązani do swojej ziemi jak drzewa oliwne do skał – red.].

Kasiu, pochodzisz ze Śląska, teraz mieszkasz we Włoszech, jak to się stało?

Katarzyna Chojnacka: Od dziecka marzyłam o podróżowaniu, poznawaniu innych krajów, kultur, interesowałam się historią i zabytkami, czytałam przewodniki. W wieku czternastu lat pojechałam sama do Amsterdamu – teraz młodzi ludzie podróżują w tym wieku, ale kiedyś to było coś wyjątkowego. Potem byłam w Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie. Obce kraje zawsze mnie fascynowały, lubiłam szukać inspirujących miejsc.Włochy, jako kolebka cywilizacji i kultury europejskiej, były szczególnie pociągające. Zagłębiając się w historię Italii intuicyjnie marzyłam o Rzymie. Przyciągał mnie jak magnes, więc jak była tylko taka możliwość to tu przyjechałam. To było jeszcze w czasach szkoły średniej, miałam szesnaście lat – taka zorganizowana wycieczka szlakiem dziesięciu najważniejszych włoskich miast. Zaczynaliśmy od Rzymu, potem była Florencja, Siena, i tak dalej. Właśnie wtedy zakochałam się w „la città eterna” [Wiecznym Mieście – red.] i wiedziałam, że muszę tu kiedyś wrócić na dłużej. Żeby lepiej zrozumieć i poznać osobiście – „bez pośredników” – Włochy zdecydowałam się nauczyć dobrze języka. Więc najpierw nauczyłam się języka włoskiego, zdałam egzamin państwowy, a potem przyjechałam do znajomych, żeby ulepszyć konwersację. I wtedy już nie tylko zabytki robiły na mnie wrażenie, ale przede wszystkim energia, temperament ludzi. Znając język spostrzegasz i zachwycasz się podejściem Włochów do życia, a dopiero potem – mieszkając między nimi – zauważasz problemy, które mogą z tego podejścia wynikać [śmiech]. Włoskie widzenie świata jest otwarte, spontaniczne i bardzo witalne. To naród bardzo podobny do polskiego – otwarty, gościnny, zwłaszcza na południu. Szlifowałam język i jednocześnie grałam, żeby móc się tu utrzymać. Tak poznałam Carmelo – jazzowego saksofonistę, który zaproponował mi wspólne koncerty...

Kiedy w Waszym życiu pojawiła się muzyka?

Carmelo Iorio: W kulturze Cilento każde święto, każda okazja – do dziś – jest przepełniona muzyką i tańcem. Więc muzyka towarzyszyła mi od zawsze, a szczególnie taniec – to są moje wspomnienia od kiedy sięgam pamięcią. Już jako chłopiec – w wieku pięciu, sześciu lat – byłem uznawany za bardzo dobrego tancerza. Tańczyłem przede wszystkim tarantelę, która charakteryzuje się ściśle ustalonym, dość pierwotnym rytmem i szybkim tempem. Te specyficzne, prędkie ruchy były dla mnie zupełnie naturalne – jakbym miał je we krwi od urodzenia [śmiech]. Tarantela to jest antyczny, tradycyjny, pogański taniec. Według ludowych przekazów miał zwalczać ugryzienie tarantuli - jadowitego pająka, którego na szczęście dzisiaj jest zdecydowanie trudniej spotkać niż 2000 lat temu. Jego ukąszenie było bardzo bolesne i paraliżujące, a żeby odblokować paraliż „skakało” się wokół ukąszonego w szybkim tempie jednocześnie robiąc hałas wszystkimi przedmiotami, które były pod ręką – i tak powstał ten taniec. Muzykolodzy później zdefiniowali harmonię stosowaną w taranteli jako skoki kwintowe. Ja ten rytm miałem po prostu w sobie. Potem, w wieku 12-13 lat zacząłem grać na dostępnych mi instrumentach – na początku na instrumentach perkusyjnych charakterystycznych dla Cilento na przykład na tamborra [tamburyn – red.], także na gitarze. Wtedy też zacząłem interesować się innymi rodzajami muzyki, także muzyką popularną. Pamiętam z tego okresu takie zespoły jak Pink Floyd, Deep Purple czy Bee Gees.

Katarzyna Chojnacka: W moim życiu muzyka także pojawiła się bardzo wcześnie, gdy miałam pięć lat. Tata grał na skrzypcach, mama na pianinie. Chociaż podejrzenie, że mam predyspozycje muzyczne pojawiło się już gdy miałam osiem miesięcy [śmiech]. Tę historię znam z opowieści rodzinnych – leżałam w  pokoju, w którym był telewizor. Był nadawany koncert muzyki klasycznej, a babcia, która się mną wówczas opiekowała, chciała zmienić program. Przy każdej próbie przełączenia zaczynałam głośno i bardzo wymownie protestować, więc stało się jasne, że muzyka klasyczna to mój ulubiony gatunek dźwięków [śmiech].

Carmelo, jak to się stało, że wybrałeś saksofon – instrument, który nie kojarzy się z muzyką z Cilento?

Carmelo Iorio: Brzmienie saksofonu zafascynowało mnie się od razu, kiedy tylko zacząłem – także w wieku 12-13 lat – słuchać jazzu. W tym czasie zacząłem grać w tak zwanych bande [zespołach – red.]. To zespoły liczące 30-40 osób, które chodzą grając – do dziś – po miasteczkach głównie w czasie świąt patronackich. Często przez kilka godzin, czasem w strasznym upale. Głównie używają instrumentów dętych. Nie grałem w bande długo, bo chciałem grać muzykę rozrywkową, a tam grało się muzykę klasyczną zaaranżowaną na takie składy. Chciałem już wtedy grać jazz, ale w moim miasteczku nie było osób zainteresowanych taką muzyką – większość patrzyła na mnie jak na Marsjanina [śmiech]. A jeszcze chciałem grać na saksofonie! Nie było także nauczycieli, którzy mogliby mnie pokierować. Nie miałem pieniędzy, pożyczałem więc instrument – w sumie od kilku osób, często sam go też naprawiałem. Miałem wówczas 14 lat.

A Twój pierwszy własny saksofon...

Carmelo Iorio: Kupiłem, gdy miałem 16 lat. Całkiem nowy saksofon altowy. Dziś gram na wszystkich rodzajach (tenor, alt, sopran, baryton i bas – red.), ale największy sentyment mam zawsze do altowego. Na początku – przez rok, dwa - uczyłem się sam, bez nauczycieli. Do dziś pracuję nad muzyką instynktownie, oczywiście doskonalę technikę, ale nie mam naleciałości z jakiegoś systemu szkoleniowego.

Kasiu, ty grasz na fortepianie – skąd wybór tego instrumentu?

Katarzyna Chojnacka: pianino od kiedy pamiętam zawsze było ważną częścią domu, więc jako dziecko zaczęłam na nim grać. Ze słuchu, spontanicznie. W konsekwencji rodzice zdecydowali o zapisaniu mnie na lekcje fortepianu. Mój pierwszy własny fortepian dostałam w nagrodę, gdy zdałam do katowickiej Akademii Muzycznej. Rodzice znaleźli ogłoszenie w gazecie. Bardzo enigmatycznie napisane. Zadzwoniliśmy, a sprzedający nawet nie potrafił odpowiedzieć na pytanie czy to jest pianino czy fortepian. Poprosiliśmy więc, żeby policzył nogi i jak podał, że trzy to pojechaliśmy go zobaczyć [śmiech]. To było gdzieś w Katowicach Załężu, a sam instrument był w strasznym stanie – stał przez wiele lat pod workami z cementem zupełnie zapomniany. Tata przeprowadził renowację jego zewnętrza, a przyjaciel zajął się „duszą”. Długo to trwało, ale do dziś z dużym sentymentem lubię przy nim siadać i grać. To Seiler z 1924 roku. Natomiast moim marzeniem, oprócz posiadania kiedyś Steinwaya, jest fortepian Kawai.

Ukończyłaś katowicką Akademię Muzyczną – I Wydział Kompozycji, Teorii i Edukacji Muzycznej z najwyższym wynikiem, a Twoja praca w konkursie najlepszych prac magisterskich uzyskała nagrodę Ministra Kultury (praca pt. „Turangalîla-Symphonie – analiza i interpretacja”). Dwa lata temu – znowu z najlepszym wynikiem (dziesięć z wyróżnieniem) ukończyłaś prestiżowy master [dyplom – przypis red.] II stopnia dla pianistów koncertujących w Ponificio Istituto di Musica Sacra w Watykanie – opowiedz o tym miejscu.

Katarzyna Chojnacka: Ponificio Istituto di Musica Sacra czyli Papieski Instytut Muzyki Sakralnej znajduje się na terenie Rzymu, ale należy do Watykanu. Przede wszystkim uczy się tu chorału gregoriańskiego, dyrygentury chóralnej, kompozycji, organów i muzykologii. System jest bardzo zróżnicowany (w zależności od kierunku) i zwykle nauka trwa kilka lat. Niedawno został wprowadzony również master z fortepianu. To jeden z najbardziej „skondensowanych” kursów – trwa dwa lata i obejmuje dwa poziomy (master I i II stopnia). W Instytucie studiują ludzie w różnym wieku z całego świata, wśród zeszłorocznych absolwentów byli miedzy innymi Koreańczycy, Hiszpanie, Albańczycy, obywatele Meksyku, Andory, Belgii, Indonezji czy Filipin, i oczywiście Włosi. Co roku w całym instytucie studiuje około 700 osób: księża, zakonnice, a także osoby świeckie. Wszyscy muszą mieć wcześniejsze przygotowanie muzyczne i zdać egzamin wstępny na wysokim poziomie.W klasie fortepianu studiuje w danym roku zwykle jedna-dwie osoby, ale zdarzył się już taki, w którym nikt nie został przyjęty. Wiem, że w Instytucie studiowało kilkoro Polaków – przeważnie chorał gregoriański czy dyrygenturę chóralną.

Ukończyłam w 2010 roku master II stopnia dla pianistów koncertujących – główne przedmioty, które studiowałam, to fortepian i analizy muzyczne. Po każdy stopniu trzeba zagrać koncert finałowy, w którego ocenie uczestniczy także komisja zewnętrzna. Składa się on z dwóch części: recitalu, który trwa ponad godzinę oraz z koncertu fortepianowego z towarzyszeniem orkiestry. Wiele osób wycofuje się już po pierwszym stopniu ze względu na fakt, iż drugi jest bardzo trudny. Trzeba przygotować podwójny program: dwa recitale i dwa koncerty z orkiestrą. Dokładnie na trzydzieści dni przez koncertem końcowym odbywa się losowanie i komisja podaje, który recital i który koncert został wybrany. Potem są już tylko próby. Sam koncert finałowy odbywa się w ciągu dwóch kolejnych dni: pierwszego recital – ja grałam Pory Roku Piotra Czajkowskiego, pierwszą część Images Claude’a Debbusy’ego, potem cykl walców Nobles et Sentimentales Maurice’go Ravela oraz preludia Georga Gershwina, drugiego dnia koncert fortepianowy – zaprezentowałam koncert a-moll Edwarda Griega. Dużym przeżyciem dla mnie był fakt, że na moją prezentację została otwarta Aula Akademicka pochodząca z XIV wieku – przepiękna sala koncertowa, która znajduje się w starej siedzibie Instytutu przy Piazza Sant’Agostino, pomiędzy Panteonem a Piazza Navona. Koncerty były otwarte dla publiczności.

Carmelo, grasz przede wszystkim jazz. Skąd ta fascynacja?

Carmelo Iorio: Punktem zwrotnym był koncert Massimo Urbani (zwanego przez amerykańskich krytyków „europejskim Parkerem”). Miałem 17 lat i pojechałem specjalnie do Salerno, żeby go usłyszeć, usłyszeć jazz na żywo. To było jak uderzenie. Słuchałem brzmienia jego saksofonu altowego oczarowany, chłonąłem dźwięki – czasem dziwne, przypominające trochę te wydawane przez dzikie zwierzęta (na przykład wściekle trąbiącego słonia), dźwięki niepojęte dla mnie, ale przepiękne. Wtedy też pierwszy raz zobaczyłem jak się gra – dotychczas znałem tę muzykę tylko z płyt, radia. Massimo grał poza rejestrem, z wnętrza, instynktownie. Zrozumiałem, że to jest to co chcę robić w życiu. Gdy wróciłem do mojego miasteczka, oddalonego od Salerno o około 60 kilometrów, była pierwsza w nocy. Byłem jak w transie – wszedłem do mojego pokoiku na górze naszego domu, wziąłem saksofon i próbowałem imitować grę Massimo. Oczywiście obudziłem wszystkich w domu, a rodzice zażądali, że jeżeli chcę tak strasznie hałasować to mam wyjść z domu [śmiech]. A ja już nie potrafiłem zasnąć. W głowie kłębiły mi się te wszystkie dźwięki...

A jak to się stało, że zamieszkałeś w Rzymie?

Carmelo Iorio: Gdy miałem dziewiętnaście lat podjąłem decyzję o wyjeździe do Rzymu. Tam miałem możliwość słuchania jazzu, a przede wszystkim uczenia się. Do Rzymu przyjechałem autostopem we wrześniu 1984 roku z moim przyjacielem Enzo de Rosa. Mieliśmy może – licząc współcześnie – około 100 euro. Byłem zdany całkowicie na siebie. Przez półtora miesiąca mieszkaliśmy pod mostami nad Tybrem, spałem na swoim saksofonie. Grałem na stacjach metra, na rzymskich placach. Muzykę tradycyjną, która znałem, którą przywiozłem tu ze sobą z Cilento, którą miałem w duszy. Żeby zdobyć pieniądze na szkołę zacząłem szukać jakiejś stałej pracy. Łapałem każdą możliwość – to co się akurat przytrafiło: pracowałem jako kelner, myłem naczynia... Codziennie szukałem pracy i grałem. Po trzech miesiącach znalazłem stałą pracę w restauracji, ale już po miesiącu ją rzuciłem i wróciłem do grania w metrze... A poza tym zarabiałem więcej jako muzyk [śmiech]. Tak żyłem ponad rok. Mieszkaliśmy w trójkę z przyjaciółmi, ja zacząłem uczyć się w szkołach jazzowych. Równocześnie stale grałem w różnych składach, poznałem wówczas bardzo wielu muzyków.

Bardzo chciałem uczyć się u Massimo – tego, dzięki któremu podjąłem decyzję o wyborze swojej drogi życiowej. Już pierwszego dnia po przyjeździe zacząłem go szukać i miałem to szczęście, że udało mi się do niego dotrzeć. To był dla mnie zaszczyt, gdy zostałem jego uczniem, potem – po śmierci Massimo kontynuowałem naukę u jego ucznia – Mauro Verrone.

Carmelo, Twój pierwszy własny zespół?

Carmelo Iorio: Stworzyłem go dwa lata po przyjeździe do Rzymu. Nazywał się Pick Pockets Jazz Quartet. Wcześ-niej dużo koncertowałem – zawsze jako pierwszy alt – między innymi z orkiestrami szkoły jazzowej do której uczęszczałem (Scuola Popolare di Musica di Testaccio). Te doświadczenia i kontakty wykorzystałem tworząc Pick Pockets. Graliśmy w całych Włoszech, ale także poza granicami kraju, także na festiwalach między innymi trzykrotnie na Umbria Jazz Festiwal w Perugii, na Salzburg Jazz Festival, francuskim Mont Louis, letnim festiwalu Villa Celimontana w Rzymie czy Alburni Jazz. Po kilku latach z kwartetu powstał kwintet. Byłem muzykiem i menadżerem w jednej osobie, a także kompozytorem. Graliśmy utwory mojego autorstwa, aranżowane następnie przez członków zespołu. Miałem 24-25 lat i zrealizowałem swoje marzenie – przez kilka lat żyłem tylko z muzyki.

A dlaczego po tylu latach życia w Rzymie zdecydowałeś się na zamieszkanie we Fregene?

Carmelo Iorio: To był czas, gdy bardzo dużo koncertowałem, jeździłem w trasy i pewnego dnia poczułem wypalenie. Poczułem, że straciłem kontakt z naturą. Miałem depresję i wiedziałem, że tylko powrót bliżej natury może mi pomóc. Muzyka nadal była najważniejsza, ale już nie wystarczała, żeby się dobrze czuć. Zrozumiałem, że połączenie muzyki właśnie z naturą jest dla mnie jedynym rozwiązaniem. To wiedza, która przyszła z wiekiem, z dojrzałością. Człowiek może być muzykiem, ale przede wszystkim jest człowiekiem. Fregene mnie uratowało. Teraz dzielę życie na muzykę (gram koncerty, uczę muzyki) i na... szukanie szparagów w lesie, spacer plażą, gotowanie... wróciłem do bycia wolnym.

Kasiu, koncertowałaś w Kandzie, w Europie, sporo we Włoszech – od Neapolu po Mediolan, najwięcej w Rzymie, także słuchacze Radia Watykańskiego mieli możliwość poznania bliżej muzyki Chopina dzięki Tobie.

Katarzyna Chojnacka: Zostałam już dwukrotnie zaproszona na nagranie dla tej stacji, a teraz przygotowuję kolejny, trzeci już recital – prawdopodobnie zrealizujemy nagranie jesienią. To dla mnie duże wyróżnienie. Wszystko zaczęło się przypadkowo, dostałam zaproszenie po jednym z moich koncertów w Rzymie. Wybór repertuaru w całości należał do mnie – bez wahania wybrałam Chopina. To był 2008 rok. Drugie zaproszenie, w 2010 roku, także było dedykowane mojemu ukochanemu kompozytorowi. Zostałam poproszona, żeby uhonorować Rok Chopinowski, zagrałam więc „in omaggio a Chopin” [w hołdzie Chopinowi – red.]. Koncerty są nagrywane na żywo, bez powtórek, nie ma czasu na cięcia. A potem jest zawsze nagrywany dodatkowo wywiad, w którym opowiadałam o utworach i o ich twórcy. Miałam więc możliwość wykorzystania wiedzy ze studiów w Polsce [śmiech]. Finalnie materiał jest montowany tak, że fragmenty wywiadu przeplatają się z utworami. Same nagrania były realizowane w starej siedzibie Radia w Ogrodach Watykańskich. Ogromne wrażenie zrobiło na mnie samo pomieszczenie – Studio A, Salone Assunta, w którym znajdują się fortepiany. Także wybór fortepianu, na którym chciałam zagrać koncert, należał do mnie. Za pierwszym razem wybrałam Steinwaya – miał lepsze dla wybranego repertuaru brzmienie. Przy drugim koncercie z kolei zdecydowałam się na „bestione” jak nazywają go w studio – Bösendorfer grand coda, którego basy przy dźwiękach Fantazji f-moll op. 49, Nokturnu c-moll op.48 i Poloneza As-dur op. 53 nadały tym utworom nieprawdopodobnej głębi. Samo studio mieści się nad ogrodami, po których codziennie, o określonych godzinach, spaceruje papież. Bardzo emocjonująca była świadomość, że w momencie gdy grałam akurat spacerował tam Benedykt XVI. Ciekawostką jest także to, że na piętrze poniżej studia, w którym nagrywałam, za złoconymi drzwiami znajduje się pierwszy skon-struowany na świecie mikrofon Marconiego.

Motywem przewodnim koncertu jesiennego będzie impresjonizm.

A  jak Chopin jest odbierany we Włoszech?

Katarzyna Chojnacka: Bardzo dobrze, generalnie Włosi lubią jego muzykę, w trakcie koncertów obserwuję jak odkrywają go na swój sposób, jak są zachwyceni. Szczególnie ci słuchacze niezwiązani na co dzień z muzyką często mają łzy w oczach po koncercie. To ogromna przyjemność i najlepsza gratyfikacja, gdy mówią: „Ci hai fatto sognare” (pozwoliłaś nam śnić). Jestem dumna, że mogę tu grać muzykę tak mi bliską – jestem bardzo przywiązana do mojego polskiego pochodzenia i tradycji, nie chciałabym na przykład nigdy zrezygnować z polskiego obywatelstwa. Staram się zainteresować Włochów Polską, podkreślać, że mamy bogatą tradycję, kulturę, a szczególnie muzykę, wartościowe i ciekawe osiągnięcia, także wkład w dziedzictwo międzynarodowe.

Carmelo, Ty z kolei występowałeś także w Polsce m.in. w Gliwicach, Cieszynie, Pszczynie. Wiem, że zagrałeś także spontanicznie u Muniaka w Krakowie. Jakie inspiracje czerpiesz z tego międzynarodowego muzycznego świata?

Carmelo Iorio: Miałem to szczęście, że spotkałem w swoim życiu bardzo wielu świetnych muzyków. Współpracowałem między innymi z pianistą Romano Mussolinim czy trębaczem Cicci Santuccim. Jednak od zawsze moimi przewodnikami są: Charlie Parker i Thelonious Monk. Są tak uniwersalni, ciągle aktualni, różnorodni, że zawsze do nich wracam. A oprócz nich najbardziej przyjemnym i ważnym dla mnie – zarówno muzycznie, jak i prywatnie – wydarzeniem było spotkanie Kasi. To dzięki niej odkryłem na przykład na nowo Chopina. Znałem jego muzykę oczywiście wcześniej, ale ona nauczyła mnie czytania go inaczej. To w mojej opinii jeden z największych kompozytorów – nie ujmując nic Beethovenowi czy na przykład Lisztowi – dla mnie Chopin to właśnie ucieleśnienie muzyki fortepianowej. Tak jak w jazzie mam Monka, tak w klasyce – Chopina. Dlatego dzisiaj mogę wymienić moje cztery najważniejsze muzyczne inspiracje: Monka, Parkera, Chopina i... Kasię.

Wiem, że przygotowujecie wspólnie z Kasią unikalny projekt łączący muzykę Chopina właśnie z muzyką Monka...

Carmelo Iorio: Nazwaliśmy go „Od Chopina do Monka”. Prace nad tym projektem muzycznym rozpoczęliśmy już jakiś czas temu – teraz przygotowujemy się do nagrania płyty. Mamy już wstępne zainteresowanie wydawców. Sam projekt ma na celu nasze autorskie połączenie jazzu i klasyki. Dobra muzyka jest niezależna od stylu, ale zbyt często „wyznawcy” jednego gatunku zamykają się na inne. Chcemy tę przepaść zniwelować, przełamać. To kultura, a nie emocje rozdzielają te dwa gatunki muzyki. Muzyka Chopina może fascynować każdego, nie jest zarezerwowana tylko dla filharmonii czy kościołów. W naszym projekcie gramy wspólnie z Kasią. Zaczynamy zawsze muzyką Chopina – Kasia bardzo starannie i precyzyjnie dobiera utwory, buduje napięcie, a w pewnym momencie ja zaczynam wplatać w tę muzykę temat jazzowy, a kolejny instrumentalista zaczyna swoje solo...

Katarzyna Chojnacka: To co jest niezwykle ważne i jednocześnie wyróżnia nasz projekt to fakt, iż w żaden sposób nie ingerujemy w strukturę utworów Chopina. 

Carmelo Iorio: Bo to by było trochę tak jakby „ulepszyć” Mona Lisę [śmiech].

Katarzyna Chojnacka: Muzyka Chopina przechodzi zupełnie naturalnie w utwór Monka. I to właśnie ten moment przejścia jest niezwykle ważny. Mamy nadzieję, że nasz projekt będzie inspiracją dla innych muzyków. Nie spotkaliśmy się z takim graniem – większość muzyków improwizuje na temat muzyki Chopina, a my: Carmelo Iorio Quartet i ja solo na fortepianie nie ingerujemy w jego muzykę, pokazujemy natomiast jej nowoczesność, wielopłaszczyznowość, głębię i uniwersalność...

Carmelo Iorio: Mam nadzieję, że uda nam się ten projekt „ograć” w Europie, częściej go pokazywać. To pierwszy wywiad, w którym o nim opowiadamy – mam nadzieję, że dzięki temu będziemy mogli tę ideę rozpowszechnić także w Polsce.

Carmelo, wracając na moment do Twoich inspiracji. Wiem, że jedną z Twoich najważniejszych inspiracji jest twój największy przyjaciel... Pies Paco.

Carmelo Iorio: Paco to przyjaciel od zawsze, czasem myślę, że byliśmy sobie przeznaczeni zanim jeszcze „zdecydowaliśmy się” fizycznie spotkać [śmiech]. Gdy to nastąpiło Paco miał sześć tygodni, był malutki i bardzo chorowity. Dwie czy trzy rodziny, które wcześniej były nim zainteresowane rozmyśliły się i już miał trafić do schroniska dla zwierząt. Był w tym czasie u znajomych w barze, a kolega – kontrabasista Filomeno, z którym mieszkałem zdecydował się go wziąć. Nie miał jednak czasu – ze względu na pracę – po niego pójść, więc poprosił mnie o przysługę. Nie brałem wówczas pod uwagę możliwości posiadania psa, wiedziałem że to duża odpowiedzialność i dodatkowe obowiązki, na które – w moim bardzo intensywnym zawodowym życiu – nie bardzo mogłem sobie pozwolić. Ale poszedłem do baru, zobaczyłem oczy Paco patrzące na mnie z nadzieją i ufnością z pudełka na buty i nigdy już się nie rozstaliśmy. Wziąłem go od razu na plażę, gdzie wówczas pracowałem jako ratownik morski, a on zapadał się w piasku nie radząc sobie za bardzo z chodzeniem po takim terenie...

Paco jest także honorowym „preside” [prezesem – red.] szkoły muzycznej – Scoula di musica La Pantera Rosa, którą założyliście i prowadzicie wspólnie we Fregene. Jako pedagodzy muzyczni – co w Waszej opinii jest najważniejsze w przekazywaniu wiedzy i umiejętności muzycznych?

Katarzyna Chojnacka: Bardzo ważne jest indywidualne podejście do ucznia. Podobnie jak we wszystkich sferach życia – trzeba być również trochę psychologiem. To co różni nauczycieli muzyki od innych pedagogów to przekazywanie emocji, a nie jedynie „suchych” informacji. Uczeń niejako „wnika” w intymną sferę uczuć nauczyciela i następuje przekazywanie indywidualnych, osobistych emocji. Tworzy się unikalna więź pomiędzy uczniem i jego maestro. Prócz przekazania miłości do muzyki, z pragmatycznego punktu widzenia, trzeba nauczyć także: systematyczności, zorganizowania i szacunku dla instrumentu, do wszystkiego co się robi jeżeli chce się to robić dobrze.

Carmelo Iorio: Moja własna droga była bardzo instynktowna, wynikała z pasji. I dlatego wierzę, że najważniejszy, fundamentalny moment w edukacji muzycznej to chwila, w której uczeń przychodzi i mówi: „Chcę grać”. Wtedy rodzi się muzyk. A rolą nauczyciela jest jedynie nie ograniczać go, nie zamykać, nie standaryzować – „basta non chiudergli le finestre che ha già aperte verso il mondo” [wystarczy nie zamykać mu okien, które ma już otwarte – red.]. To jest najważniejsze. Rolą nauczyciela jest pomaganie uczniowi w rozwoju – nie tylko w kontekście muzyki, ale także w rozumieniu świata. Bo najważniejsza jest nie forma, ale miłość do muzyki. Formy, też te wynikające z kultury, są mniej ważne. Także forma uczeń – nauczyciel. Lubię pokazywać uczniom jak można łączyć dźwięki, inspirować ich do własnych poszukiwań. Sam też dużo uczę się od moich uczniów, na przykład poprzez konieczność wyrażania słowami emocji, tego co mam w duszy. Bo ucząc nie zawsze można przekazać swoją wiedzę tylko za pomocą muzyki – czasem trzeba coś wytłumaczyć, a żeby dobrze jakąś rzecz zwerbalizować trzeba ją najpierw dobrze zrozumieć.

I to jest właśnie najtrudniejsze: ujęcie w słowa tego co jest instynktowne. Słuchanie i granie z prostotą, nic na siłę – jak dziecko, naturalnie, z otwartą duszą. Zresztą bycie muzykiem jest zawsze trochę egoistyczne: ja i mój instrument, a jednocześnie jeżeli znajdujesz w tym przyjemność to potrafisz to przekazać. Najgorzej jest, jeżeli muzyk ma tylko na celu zaprezentowanie w jak najlepszym świetle siebie. Wtedy nic z tego ani dla jego słuchaczy ani dla muzyki dobrego nie wynika.

Każdego dnia, kiedy biorę instrument do ręki to jest to nowy dzień... Czuję się wówczas tak jakbym zaczynał codziennie odkrywanie czegoś nowego, ale nie tylko w muzyce – także w życiu. Niezwykle istotne jest dla mnie słuchanie. Nie tylko muzyki – także przyrody i przede wszystkim ludzi. Jak mówią, co mówią. Wszystko w życiu jest dla mnie ważne i inspirujące: gotowanie, podróżowanie, spacer plażą... – wszystkie elementy. Po tylu latach wiem, że za każdym razem grając utwór zagram go inaczej, bo wpływa na to codzienność. Wydarzenia pozytywne, ale też te negatywne. Gra zawsze będzie uzależniona od mojego nastawienia w danej chwili do świata zewnętrznego i od wewnętrznych emocji. Muzyka to jest „la verità assoluta” [prawda absolutna – red.] – zarówno w sferze emocjonalnej jak i w racjonalnej, które nierozerwalnie się łączą. Uważam że każdy z nas może osiągnąć ten poziom uniesienia i szczęścia, warunkiem jest zachowanie obiektywizmu do samego siebie i konieczność zapomnienia o ograniczających formach. 

 

Carmelo Iorio – włoski saksofonista jazzowy. Studiował w rzymskiej Scuola Popolare di Musica di Testaccio oraz w Konserwatorium w Latina (studia klasyczne). Nauczyciel saksofonu, dyrektor laboratoriów  improwizacji w wielu rzymskich szkołach jazzowych. Koncertujący muzyk – jako solista oraz ze swoim zespołem Carmelo Iorio Quartet. Występował m.in. na festiwalach: Umbria Jazz, Orvieto Jazz, Villa Celimontana, Roccella Ionica Jazz, Alburni Jazz, Salzburg Jazz (Austria), Mont Louis (Francja), a także w Zurychu, Monaco, Hamburgu, Krakowie, a także we włoskich rozgłośniach radiowych i telewizyjnych: Rai Stero Notte, RAI 2, RAI 3, Radio Vaticana.  Od roku 2008 jest dyrektorem założonej przez siebie Szkoły Muzycznej „La Pantera Rosa" we Fregene (Rzym).

Katarzyna Chojnacka – pianistka, absolwentka Wydziału Kompozycji, Teorii i Edukacji Muzycznej Akademii Muzycznej w Katowicach (dyplom z wyróżnieniem), a także rzymskiego Pontificio Istituto di Musica Sacra – dyplom z fortepianu dla pianistów koncertujących (Master di II livello in Pianoforte). Występowała solistycznie m.in. we Włoszech, Polsce, Austrii, Kanadzie i Stanach Zjednoczonych. Od 8 lat mieszka w Rzymie, gdzie łączy aktywność koncertową z nauczaniem i komponowaniem. Współpracuje z wieloma grupami muzycznymi, a przede wszystkim z Carmelo Iorio, w duecie fortepian-saksofon, w repertuarze, który oscyluje pomiędzy jazzem a klasyką.

Wywiad opublikowany w magazynie BEDRIFT lato 2012.