DSC1751

Secesyjny urok industrialnego Górnego Śląska

[ tekst Irma Kozina, zdjęcia Adrian Larisz ]

Jak wygląda secesyjna kamienica w Katowicach, Bytomiu, Chorzowie czy Bielsku-Białej? W każdym z tych miast podobnie i odmiennie zarazem. Przeciętny spacerowicz nie odróżnia zazwyczaj fasady historyzującej kamienicy neostylowej, zdobionej elementami nawiązującymi do gotyku, baroku lub renesansu, od budowli utrzymanych w nurcie zwanym w Wiedniu secesją, w Paryżu Art Nouveau, a w Berlinie Jugendstil, który – przynajmniej w założeniach – odcinał się od przeszłości historycznej i dążył do wytworzenia nowej estetyki, nowego artystycznego języka.

Dla jednych secesja jest stylem asymetrii, falującej linii kojarzonej z kobiecą talią i puklami wijących się, długich włosów, dla innych jej cechą jest geometryzacja oraz abstrahowanie od form wywiedzionych z natury. Kto ma rację? Wszyscy. Jest bowiem wiele odmian owego stylu, który opanował niemal cały świat w latach 1890 – 1910. W niektórych ośrodkach artystycznych młodzi secesjoniści stawiali na umiejętność tworzenia form opartych na geometrycznym abstrahowaniu, mającym znikomy związek z naturalnym otoczeniem człowieka. Inni natomiast podkreślali w dekoracjach witalną siłę bujnej przyrody, zwracając uwagę na organiczność biosfery, w której flora i fauna objawiają się w nieskończonej wręcz różnorodności kształtów i barw. Jedno było pewne: nie chciano już dłużej niewolniczo naśladować stylów historycznych. Ważne było przede wszystkim dążenie do syntezy sztuk, połączenie w jednym całościowym dziele wszystkich dziedzin twórczości, składających się na swoistą symbiozę architektury, malarstwa, rzeźby i rzemiosła.

Czasem – nieco zniecierpliwieni – czekamy na autobus przy ulicy Mickiewicza w Katowicach. Nasz wzrok mimowolnie przesuwa się po fasadach domów znajdujących się po przeciwnej stronie ulicy. Nagle dostrzegamy wyróżniające się elegancją formy balustrad balkonowych kamienicy z wejściem  pod numerem 14. Próbujemy je sobie opisać. Niełatwo przyjdzie nam zrekonstruować powtarzający się sześciokrotnie w fasadzie dukt cienkiego metalowego okucia. Dopiero po chwili zastanowienia odkrywamy skojarzenie z pięcioma pąkami ostów na wijących się łodygach, z których środkowa wydaje się przysłonięta blaszką liścia. A może to pąki młodego, jeszcze nierozkwitniętego mlecza? Wklęsłości rytmicznie zmagają się z wypukłościami, biologiczna geneza ornamentu zatraca się w powtarzalnej geometryczności falistych linii. Abstrakcja czy rzeczywistość? Świat ludzkiej wyobraźni czy naśladowanie istniejącego realnie środowiska przyrodniczego? I jedno i drugie. Profuzja dekoracji, w której kształty kwiatów, liści, traw, ludzkich głów i torsów zwierzęcych przefiltrowane zostały przez nieskrępowaną żadnymi zasadami ludzką wyobraźnię. To właśnie wyobraźnia secesyjnych rzemieślników zdołała powołać do istnienia ptaka o groźnie rozwartym dziobie i nieco przerażających, świdrujących ślepiach, ze skrzydłami skonstruowanymi z palmet i kwiatowych pąków. Te niezwykłe kwiato-sowy ozdobiły niektóre z nadokienników w niedawno pięknie odnowionej kamienicy przy Mickiewicza 14, w której środkowym szczycie zapisano rok 1905 jako datę erygowania budowli.

Mniej perfekcyjnie przedstawia się dziś – niegdyś wysmakowane – wnętrze sieni opisywanej tu kamienicy. Łagodnie rozszerzający się u dołu, zapraszający do wejścia, dukt stopni, rozpoczynających się wypiętrzoną ku górze, smukłą łodygą kwiatowej latarni, przywodzi skojarzenia z klatką schodową brukselskiego Hôtel Tassel Victora Horty. Cóż z tego, że kafelki sieni przy Mickiewicza 14 zachwycają unikatowym odcieniem kobaltowego granatu, delikatnie ramowanego paseczkami w tonacji pompejańskiej czerwieni, wydzielającymi  fryz  ze stylizowanych bratków, jeśli zamykające oś widokową  schodów okno sztukowane jest nieprzystającymi do całości fragmentami szkła, a – niegdyś pracowicie cyzelowana – mozaika podłogowa jest popękana i mocno wytarta, nieledwie sugerując niegdysiejszy splendor tego miejsca. 

Jak można przeczytać w fachowej literaturze, opisywany tutaj dom wzniesiony został przez budowniczego Josefa Stellmacha,  według projektów sporządzonych przez Georga Zimmermanna. Do 1939 roku  mieściły się w nim drukarnia i wydawnictwo „Braci Böhm”, był tam także sklep z alkoholami, należący do Artura Schlesingera. Wśród zacnych lokatorów tej kamienicy wymieniany bywa konsul Czechosłowacji. Wypada żałować, że wyjąt-kowo udanej renowacji fasady, plastycznie zaakcentowanej znacznie wysuniętymi przed jej lico, trójbocznymi ryzalitami, nie towarzyszył gruntowny remont klatki schodowej, która jedynie w kilku miejscach zachowała jeszcze minioną świetność.

Na początku ubiegłego stulecia Bytom opisywany był jako miasto o największej w Europie ilości kamienic secesyjnych. Co po nich pozostało? Niewątpliwie kilka unikatowych perełek architektonicznych. Ich wyjątkowość polega między innymi na tym, że mają jedyny w swoim rodzaju wyraz artystyczny. Nie są powtarzaniem rozpowszechnionej na świecie mody, lecz indywidualnym wkładem miejscowych architektów w rozwój sztuki secesyjnej. Cechy unikatowości mają zwłaszcza dzieła Karla Bruggera, którego działalność przypada na czasy administracji słynnego burmistrza Bytomia, uznanego za włodarza wszechczasów Georga Brüninga. W swych architektonicznych realizacjach Brugger nie zrywał wprawdzie kategorycznie więzi z tradycją epok historycznych i inspirował się rodzimymi formami barokowymi. Tym niemniej zarówno z uwagi na płynne kształty nawiązujących do baroku  szczytów w partii dachu, jak też z powodu stosowania barwnych ceramicznych okładzin, architekt ten nadał górnośląskiej secesji jednorazowy wymiar, stając w szranki z najwybitniejszymi przedstawicielami tego nurtu w Monachium czy też w Wiedniu. Jedną z jego realizacji jest willa burmistrza Brüninga, wzniesiona przy dzisiejszej ulicy Legionów 4. Choć jej bryła jest dość skromna, na fasadzie od strony ulicy znalazło się niezwykle dekoracyjne wyobrażenie herbu bytomskiego, otoczonego konarami młodego dębu. Jest to z jednej strony aluzja do wybitnych zasług mieszkańca tego domu, jak też nawiązanie do samej działalności miejscowego samorządu, za sprawą którego w Bytomiu ufundowano przodującą wówczas w Europie biologiczną oczyszczalnię ścieków. W mieście tym znajduje się jeszcze wiele innych budowli o pięknie zdobionych ceramicznych elewacjach. Niektóre pokryto wzorami geometrycznymi, inne uzyskały ornamenty podkreślające podziały architektoniczne. Nawet bez szczególnych badań archiwalnych można zaryzykować przypuszczenie, że owe niezwykle charakterystyczne kolorowe fasady są dziełem Bruggera. Pośród nich wymienić można na przykład Królewski Instytut Higieniczny (obecnie Miejska Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna) przy ulicy Moniuszki 25, a także okazałą szkołę przy placu Sikorskiego 1.

Setki kamienic secesyjnych w miastach Górnego Śląska powtarzają z reguły motywy zdobnicze lub stylizację zapożyczoną z czołowych europejskich ośrodków jako wyraz powszechnie panującej mody. Czasem odnosi się wrażenie, że gotowe elementy architektoniczne w kształcie gryfa, kwiatu, ptaka lub ludzkiej głowy kupowano na sztuki w sklepie budowlanym w Niemczech lub Austrii, by je potem mocować na miejscu przy pomocy zaprawy murarskiej. Wśród  bardziej samodzielnych osiągnięć wybitnych twórców znajdzie się między innymi wzniesiona według projektu Arnolda Hartmanna kuchnia szpitala Górnośląskiej Spółki Brackiej w Królewskiej Hucie (Chorzów) przy ulicy Strzelców Bytomskich. Nad gankiem z dwoma wejściami, w zarysowanej trójkątem sferycznym ścianie szczytowej tej budowli, umieszczono obramowane falującym otokiem okno, ujęte po bokach dynamicznymi formami spirali. Poziome szprosy stolarki okiennej wyginają się ku górze w taki sposób, że wydają się narastać ku górze niczym dobrze wyrobiona babka drożdżowa. Ta specyficzna sugestia ruchu, osiągana przy pomocy falujących linii wklęsło-wypukłych, jest jednym z najbardziej charakterystycznych zabiegów stosowanych w architekturze secesyjnej. Niestety, unikatowa wartość tego zabytku nie wpłynęła stymulująco na jego stan zachowania. Dawna kuchnia straciła już bezpowrotnie swój blichtr.

Wiele pięknych secesyjnych kamieniczek rozebrano w okresie preferującym formy socfunkcjonalistyczne, znaczna ich liczba nadal niszczeje nie znajdując użytkowników, którzy dysponowaliby finansami pozwalającymi na przywrócenie pierwotnego splendoru kruchym architektonicznym detalom. Niejednokrotnie wręcz rezygnuje się z odtwarzania pracochłonnych ozdób stiukowych lub kamiennych, zadowalając się na przykład renowacją dawnych malowideł. Tak postąpiono na przykład w Zabrzu-Mikulczycach przy ulicy Tarnopolskiej 60, gdzie skromna elewacja mocno nadwyrężonego przez czas domu nie zapowiada rarytasów, które skrywa jego klatka schodowa. Gdy wejdzie się do sieni, ze zdziwieniem odkrywa się zupełnie wyjątkowe przedstawienie czterech pór roku, wyobrażonych pod postacią ubranych w zwiewne długie suknie pań, ujętych na tle krajobrazu. Wyjątkowo urokliwa wydaje się zwłaszcza postać wiosny, której bladoróżowa, atłasowa szata wije się pośród przymglonych białą rosą traw i która w ręku trzyma gałąź kwitnącej jabłoni. Postać ta przypomina japoński drzeworyt, zdradzając tym samym inspiracje dość typowe dla przedstawicieli niemieckiego Jugendstilu. 

Przykłady secesyjnych fasad przykuwających naszą uwagę motywami kamiennej sowy, gryfa, kobiecej głowy w diademie, celtyckiej plecionki i innych jeszcze fantazyjnych dekoracji można by podawać w nieskończoność. Chociaż wiele górnośląskich kamienic z przełomu XIX i XX wieków dawno już rozebrano, niemal we wszystkich miastach gęsto zaludnionej przemysłowej aglomeracji zachowało się ich jeszcze bardzo wiele. Wystarczy tylko wybrać się na spacer wzdłuż staromiejskich ulic, unieść nieco głowę i pozwolić się poddać grze artystycznej wyobraźni, by poczuć w pełni urok stylistyki, która ozdobiła setki tutejszych domów odznaczającymi się nieodpartym urokiem ornamentami, przekształcającymi architekturę w baśniowy świat symboli i mitów, przyciągających wzrok nie tylko miłośników sztuki budowania. 

dr hab. IRMA KOZINA – historyk sztuki. Studiowała w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Od 1988 roku pracuje w Zakładzie Historii Sztuki Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Kato-wicach. W 1997 roku uzyskała tytuł doktora w Uniwersytecie Wrocławskim, przedstawiając dysertację o pałacach i zamkach górnośląskich z lat 1850-1914. Tytuł doktora habilitowanego uzyskała w Uniwersytecie Warszawskim w 2007 roku na podstawie rozprawy „Chaos i uporządkowanie. Dylematy architektoniczne na przemysłowym Górnym Śląsku w latach 1763-1955”. Specjalizuje się w badaniach nad sztuką nowoczesną i współczesną, zajmuje się też metodami interpretacji dzieł sztuki oraz historią urbanistyki.

 Artykuł opublikowany w magazynie BEDRIFT lato 2012.