protest III Small

Gruzińska łamigłówka

[ tekst Andrzej Fedorowicz, zdjęcia Anna Ochmann ]

Przez ostatnie 8 lat Gruzja, kierowana przez prezydenta Saakaszwilego, była przykładem niebywałego sukcesu. Skorumpowany i upadły postsowiecki kraj, rządzony przez lokalne kliki, w niecałą dekadę zmienił się w nowoczesne państwo, kierowane przez młodych i dynamicznych ludzi. Liczby mówią same za siebie: awans ze 112 na 12 miejsce w rankingu Banku Światowego pod względem łatwości prowadzenia działalności gospodarczej (Polska jest na 70.). Trzykrotny wzrost dochodu narodowego. Skok o 70 miejsc w górę w rankingu Transparency International, dotyczącym walki z korupcją. Dziś dowód osobisty czy prawo jazdy Gruzini mogą sobie zamówić nawet nie wychodząc z samochodu, jak hamburgera w McDrivie, a gotowy dokument dostają do ręki w ciągu kilkunastu minut.

Pozycją Micheila Saakaszwilego nie zachwiała nawet przegrana wojna z Rosją w 2008 roku i utrata jednej piątej terytorium kraju.  Nie było dla nikogo tajemnicą, że prezydent, którego kadencja upływa 1 grudnia 2013 roku, szykuje się do przeprowadzenia w Gruzji „wariantu putinowskiego”. Głosami deputowanych z jego partii  – Zjednoczonego Ruchu Narodowego – tak zmieniono konstytucję, by po upływie drugiej kadencji prezydenta większość władzy przechodziła automatycznie w ręce premiera. Miał nim oczywiście zostać Micheil Saakaszwili.

W dniu wyborów parlamentarnych, 1 października 2012 roku, wszystkie te plany runęły. Z dnia na dzień Gruzini zmienili swoje sympatie i zagłosowali na istniejącą zaledwie od roku partię Gruzińskie Marzenie, założoną przez miliardera Bidzinę Iwaniszwilego. I chociaż jeszcze przez rok Saakaszwili będzie faktycznie rządził Gruzją, to w grudniu 2013 r. będzie musiał przekazać pełnię władzy nad krajem swojemu największemu przeciwnikowi. Co się stało, że Gruzini odwrócili się nagle od prezydenta, który tak zmienił ich kraj i jeszcze niedawno bił rekordy popularności?

Kaukaski Dr Jekyll i Mr Hyde

Pierwsza twarz prezydenta Micheila Saakaszwilego jest dobrze znana. 22 listopada 2003 roku ten 36-letni wówczas adwokat wdarł się do gruzińskiego parlamentu na czele grupy młodych ludzi, protestujących przeciwko sfałszowanym wyborom. Opozycjoniści mieli w rękach kwiaty, stąd wydarzenia te nazwano „rewolucją róż”. Doprowadziła ona do ustąpienia wieloletniego prezydenta Gruzji, Eduarda Szewardnadze i rozpisania nowych wyborów. W styczniu 2004 roku Saakaszwili został wybrany nowym prezydentem, zdobywając 96 procent głosów.

Kraj, którym miał rządzić, był zrujnowany. W regionach panowała samowola lokalnych watażków. Korupcja, szczególnie w policji, biła rekordy, nawet jak na postsowieckie standardy. Saakaszwili, mając tak duże poparcie narodu, nie zamierzał reformować kraju drobnymi kroczkami. Poszedł na całość.

Policja, armia i większość urzędów państwowych zostały rozwiązane i zbudowane od nowa. 80 procent pracowników służb państwowych zostało zwolnionych, a na ich miejsce przyszli pełni energii trzydziestolatkowie. Wkrótce okazało się, że czterdziestoletni Saakaszwili, jeden z najmłodszych prezydentów na świecie, w swoim kraju jest jednym z najstarszych urzędników.

Młoda ekipa z wykształconym w USA prezydentem na czele (skończył prawo na nowojorskim uniwersytecie Columbia) szybko stała się pupilkiem amerykańskiej administracji George’a Busha. Do Gruzji zaczął płynąć szeroki strumień inwestycji, tanich kredytów i grantów, a także doradców i ekspertów. Dla Stanów Zjednoczonych cele były jasne – zdobyć sojusznika na terenie będącym dotąd strefą wpływów Rosji oraz udowodnić, że amerykański model gospodarczy i polityczny można z powodzeniem zastosować nawet w tak „egzotycznych”, postsowieckich krajach jak Gruzja.

Ekipa Saakaszwilego, zafascynowana możliwością zbudowania na Kaukazie „małej Ameryki”, z chęcią przyjęła ortodoksyjnie liberalny kurs gospodarczy. Obniżono i uproszczono wszystkie podatki. Zniesiono cła. Zlikwidowano większość instytucji kontrolnych. Sprzedano majątek państwowy. Drastycznie zliberalizowano prawo pracy, uniemożliwiając w praktyce zawieranie układów zbiorowych i zakładanie związków zawodowych. Państwo wycofało się również ze sfery socjalnej, czego symbolem stała się niemal całkowita prywatyzacja służby zdrowia.

Efekt? W latach 2004-2008 produkt krajowy brutto Gruzji rósł o 12-13 procent rocznie. Dochód narodowy na głowę podwoił się. Wszechobecna korupcja przestała być problemem: symbolem nowej Gruzji stały się urzędy i posterunki policji z przeszklonymi ścianami, przez które obywatele mogą obserwować, czym zajmują się funkcjonariusze państwa.  Kraj uniezależnił się od gazu z Rosji, zapewniając  sobie 80 procent dostaw z Azerbejdżanu. Z importera rosyjskiego prądu Gruzja stała się jego eksporterem do wszystkich czterech krajów sąsiednich.

W obliczu takich sukcesów nawet przegrana wojna z Rosją o Północną Osetię czy brutalne tłumienie demonstracji opozycji nie zmieniły stosunku większości Gruzinów do ekipy prezydenta. Wydawało się, że nic nie może zagrozić władzy Saakaszwilego. Aż do 18 września 2012 roku.

Tego dnia dwie stacje telewizyjne – Maestro i Kanał 9 – pokazały szokujące nagrania z więzienia nr 8 w Tbilisi. Widać było na nich torturowanych, błagających o litość więźniów, których strażnicy gwałcili gumowymi pałkami. Autorem taśm był starający się o azyl polityczny w Belgii były inspektor straży więziennej, Władimir Bedukadze. W wywiadzie dla Kanału 9 oświadczył on, że tortury w gruzińskich więzieniach są stała praktyką, tolerowaną przez władze państwowe i samego prezydenta.

„Taśmy prawdy” były wielkim wstrząsem. Zarówno światowa opinia publiczna, jak i sami Gruzini zobaczyli, że brutalne łamanie praw człowieka było straszliwą ceną, jaką kraj płacił za sukces gospodarczy i polityczny. Nagle przypomniano sobie ignorowane dotąd raporty rzecznika praw obywatelskich, Giorgi Tugusziego, w których alarmował on, że Gruzja ma jeden z największych na świecie odsetków ludzi, zamkniętych w więzieniach. Tylko w 2011 roku zmarło w nich 114 osób, z czego 86 – w stołecznym więzieniu nr 8.

Drugie, nieznane dotąd oblicze prezydenta Saakaszwilego, okazało się odrażające.

Cichy miliarder

Starszy o 11 lat od Saakaszwilego Bidzina Iwaniszwili to bogacz nie tylko w lokalnej skali. Wartość jego majątku to 7-8 miliardów dolarów, co stanowili połowę produktu krajowego Gruzji. Daje to Iwaniszwilemu 183. miejsce na liście najbogatszych ludzi świata magazynu „Forbes” (dla porównania – najbogatszy Polak, Jan Kulczyk, zajmuje na niej 442 miejsce z majątkiem wycenianym na około 3 mld dolarów). Jednak w przeciwieństwie do innych miliarderów, Iwaniszwili unikał rozgłosu i nie afiszował się ze swoim życiem prywatnym. Nie chciał nawet, by media nagłaśniały prowadzoną przez niego na wielką skalę działalność charytatywną. Jednak to właśnie ten „cichy miliarder” postanowił rzucić rękawicę prezydentowi Saakaszwilemu.

Iwaniszwili dorobił się majątku w Rosji na początku lat 90. Zaczął od produkcji telefonów, by po 20 latach stać się potężnym graczem sektora bankowego. Zmienił obywatelstwo na rosyjskie. Ten potężny oligarcha po „rewolucji róż” został wprzęgnięty w proces gospodarczej transformacji Gruzji przez ekipę Saakaszwilego, który nadał mu gruzińskie obywatelstwo i skłonił do przeniesienia części interesów do rodzinnego kraju.  Iwaniszwili mógł spokojnie działać – pod warunkiem, że nie wejdzie na scenę polityczną.

Ten właśnie warunek złamał w październiku 2011 roku, zakładając ruch społeczny Gruzińskie Marzenie. Dlaczego to zrobił? Tak naprawdę – nie wiadomo. Ani on sam, ani nikt z jego otoczenia nie wyjaśnił w przekonujący sposób, jakie motywy kierowały miliarderem. Jednak wokół Gruzińskiego Marzenia  szybko skupiły się różne ugrupowania, opozycyjne wobec Micheila Saakaszwilego i jego ekipy. Na efekty nie trzeba było długo czekać.

Najpierw prezydent osobnym dekretem odebrał  Iwaniszwilemu  gruzińskie obywatelstwo. To był dopiero początek szykan. Wkrótce Narodowy Bank Gruzji zlecił kontrolę sieci banków Kartu, należących do miliardera. Policja zaczęła konfiskować wielkie kwoty, przewożone z jednej placówki do drugiej, oskarżając jednocześnie ich pracowników o pranie brudnych pieniędzy. W czerwcu 2012 roku sąd w Tbilisi skazał Iwaniszwilego na grzywnę w wysokości 74 milionów lari (48 milionów dolarów) za rzekome nielegalne finansowanie kampanii Gruzińskiego Marzenia przed wyborami parlamentarnymi. Towarzyszyła temu kampania medialna, w której miliarder był przedstawiany jako „ruski agent”.

Kłopoty miała też  jego żona, Jekaterina Kwedelidze-Iwaniszwili, której policja skonfiskowała tysiące rozdawanych ubogim Gruzinom anten satelitarnych, dzięki którym mogliby oni odbierać m.in. należącą do niej stację telewizyjną Kanał 9. Tą samą, która kilka miesięcy później pokazała kompromitujące ekipę Saakaszwilego „taśmy prawdy”

Czy za ujawnieniem tortur w więzieniu nr 8 stali ludzie Bidziny Iwaniszwilego? Bardzo możliwe. Niezależnie jednak od autora pomysłu, cios zadany partii Saakaszwilego okazał się skuteczny. Do 18 września 2012 roku sondaże dawały Zjednoczonemu Ruchowi Narodowemu 37-procentowe poparcie. Gruzińskie Marzenie mogło liczyć na 12 procent głosów. Pozostali wyborcy byli niezdecydowani i to właśnie oni - po obejrzeniu szokujących nagrań - ustalili wynik wyborów.

Gruzińskie Marzenie zdobyło 55,8 procent głosów, co przełożyło się na 85 mandatów w parlamencie. Zjednoczony Ruch Narodowy, z 65 mandatami, znalazł się w opozycji. Premierem Gruzji został Bidzina Iwaniszwili (obywatelstwo przywrócono mu po interwencji patriarchy gruzińskiej cerkwi prawosławnej, dla której był hojnym darczyńcą).  I to on, a nie obecny prezydent, obejmie za rok pełnię władzy.

Dokąd pójdzie Gruzja?

Na razie Iwaniszwili działa ostrożnie – w nowym gabinecie kilka tek przypadło ludziom z ekipy Saakaszwilego. Obydwaj przeciwnicy testują się wzajemnie, ale jak na razie z poszanowaniem ustalonych w konstytucji zasad. W historii Gruzji to wyjątkowa sytuacja  – dotąd zmiany władzy odbywały się tam zwykle w wyniku puczów lub rewolucji. Kraj zdał więc egzamin z demokracji, jednak wielką niewiadomą jest wciąż polityka zagraniczna nowej ekipy.

Iwaniszwili nie ukrywa, że chce nawiązania normalnych stosunków z Rosją, z którą formalnie Gruzja jest od 2008 roku w stanie wojny. To akurat może spodobać się zarówno Stanom Zjednoczonym, jak i Unii Europejskiej. Micheil Saakaszwili był bowiem wielokrotnie – chociaż po cichu – oskarżany przez dyplomatów, że wyjątkowo bezmyślnie poddał się rosyjskiej prowokacji i dał wciągnąć w konflikt zbrojny, co odsunęło w nieokreśloną przyszłość perspektywę wstąpienia Gruzji do NATO. I chociaż Stany Zjednoczone wspomogły Saakaszwilego w trudnych chwilach kwotą 4,5 mld dolarów, która uratowała gospodarkę kraju przed kryzysem, to sam prezydent stał się w Waszyngtonie niezbyt miłym gościem. Odczuł to boleśnie:  o ile George Bush spotkał się z nim oficjalnie aż 5 razy (w tym raz w Tbilisi), to Barrack Obama – tylko raz.

Obrażony Saakaszwili zmienił więc kurs na Unię Europejską. Tu jednak również pojawiły się problemy. Jak sam przyznał w jednym z wywiadów „Z Europejczykami trudno się współpracuje. To ogromna biurokracja. My zlikwidowaliśmy 90 procent wszystkich tych inspektorów sanitarnych, licencji i pozwoleń. A oni zawsze pytają, czy jest u was odpowiedni urzędnik zajmujący się tą sprawą, taki jak u nas. Nie ma? To trzeba go powołać. A my wtedy mówimy – przepraszamy, ale wcale nie cierpimy, że tych pasożytów już nie ma”.

Przed Iwaniszwilim stoją więc wielkie wyzwania. Czy uda mu się dogadać z Rosją? Czy zaakceptują go Amerykanie? Czy znajdzie wspólny język z Unią Europejską? Czy nie stanie się zakładnikiem swoich rosyjskich interesów, uległym wobec nacisków Moskwy? I czy najbogatszy na świecie Gruzin oprze się pokusie przekształcenia kraju w swój „prywatny folwark”? Czy w końcu sam Saakaszwili,  w ostatnim roku swojej władzy, nie sięgnie po rozwiązania niekonstytucyjne? Od odpowiedzi na te pytania zależy, czy będący ewenementem w tej części świata gruziński eksperyment przetrwa.

Niezależnie jednak od wyniku tej łamigłówki, Gruzja wysłała już światu jasną wiadomość. Żaden sukces gospodarczy i polityczny, nawet największy, nie może być usprawiedliwieniem dla łamania elementarnych praw człowieka.

Artykuł opublikowany w magazynie BEDRIFT jesień 2012.