Cuenca mala

Cuenca – na ścieżkach Imperium

[ tekst i zdjęcia Anna Ochmann ]

Wody rzek Huécar i Júcar przez tysiąclecia rzeźbiły skały kształtując pomiędzy sobą strome zbocze, na którym wznosi się najpotężniejsza strażnica, jaka pojawiła się na iberyjskiej ziemi. Drążąc wąwozy nawadniały ziemię niosąc zielonym zboczom życiodajną wodę. To właśnie magiczne miejsce, łączące jeden z najlepiej zachowanych i najpiękniejszych średniowiecznych zespołów miejskich w Europie (wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO) z przepięknym naturalnym otoczeniem, wybraliśmy na cel naszego weekendowego wiosennego wyjazdu. Cuenca.

PIĄTEK

Komfortowe warunki podróży szybką linią kolejową RENFE z madryckiej Atochy (pierwszego i największego dworca stolicy Hiszpanii, arcydzieła XIX w. architektury kolejowej) oraz nowoczesna architektura budynku dworca kolejowego w Cuence nie zapowiadają zabytkowego charakteru miasta.

Historia Cuenki sięga czasów plemion zamieszkujących te tereny jeszcze przed Rzymianami (po legionach Imperium pozostał mały most nad rzeką Mosca oraz niewielka fontanna). Jednak dopiero po zajęciu przez wojska arabskie Cuenca stała się szybko ważnym ośrodkiem miejskim słynącym z produkcji dywanów oraz wyrobów z kości słoniowej, znanych nawet na dworze w Toledo. Stała się także istotnym punktem na mapie kalifatu ze względu na swój obronny charakter – z niedostępną warownią prawdopodobnie nazywaną Conca, dzięki której można było kontrolować dostęp do łańcucha górskiego (la Serranía).

Wysiadamy z taksówki na Plaza Mayor, głównym rynku starego miasta otoczonego siecią zaułków i wąskich uliczek, kolorowych domów, malutkich warsztatów rzemieślniczych i sklepików z kastylijskimi specjałami. Z tłumaczeń taksówkarza udaje nam się zrozumieć, że nie może wjechać wyżej, bo „ulica jest teraz zamknięta” i że szybciej będzie jak te kilkanaście metrów do hotelu pokonamy pieszo. Naszą uwagę zwracają od razu dziwne miarowe uderzenia. Z uliczki biegnącej powyżej rynku wyłania się… procesja. Grupa kilkunastu osób niesie platformę z dużą figurą Chrystusa uderzając z każdym kolejnym krokiem specjalnymi laskami o kamienny bruk. Towarzyszy jej kilkadziesiąt osób z zapalonymi świeczkami. Hiszpanka, którą zagaduję, tłumaczy, że to próba Semana Santa czyli tradycyjnych, a w Cuence obchodzonych dość spektakularnie, obchodów Wielkiego Tygodnia.

Tradycja Semana Santa sięga XVII wieku, kiedy odbyły się dwie pierwsze procesje wielkopostne zorganizowane przez zakony augustianów i trynitarzy. Od tego czasu począwszy od Niedzieli Palmowej aż od Wielkiego Piątku odbywają się tu codzienne imponujące procesje w trakcie których nazarenos czyli pokutnicy odziani w długie szaty, w kapturach zasłaniających niemal całkowicie twarze, trzymający w ręku zapalone świece obnoszą tzw. feretrony czyli wystawne ołtarze-trony z pasos (świętymi figurami). Angeles – Hiszpanka, którą zagadnęłam, wskazując na jedyną kobietę wśród nazarenos komentuje, że w zeszłym roku pierwszy raz w historii Semana Santa w Cuence kobieta dostąpiła wyróżnienia niesienia figury. Nasza konwersacja „schodzi” na tematy kulinarne. Na kolację poleca nam regionalne pisto manchego (rodzaj wegetariańskiego lecza) i charakterystyczne dla tutejszej kuchni potrawy z jagnięciny na przykład chuleta de cordero (kotleciki jagnięce) w restauracji Plaza Mayor. Na deser i na… trawienie mamy skosztować tutejszego specjału, kiedyś podawanego tylko w okresie Semana Santa – słodkiego i mocnego likieru resoli, wytwarzanego z likieru kawowego, koniaku i anyżu albo esencji pomarańczowej, górskiej wódki aquardiente de la Sierra, kawy, cynamonu i cukru.

SOBOTA

Dzień zaczynam pyszną tortilla de patatas – to jedna z moich ulubionych hiszpańskich tapas (jest przede wszystkim wegetariańska, o co wcale nie jest tak łatwo w tutejszej kuchni) i ruszamy na podbój górnej, starej części Cuenki. Nowsza, dolna, oddzielona wąwozem rzeki Huécar, to administracyjne, ekonomiczne i społeczne centrum miasta.

Starówka Cuenki przetrwała właściwie w niezmienionej formie. Wiele z budynków zachowało swój oryginalny kształt i funkcję, część została zaadoptowana przez instytucje państwowe lub uczelnie wyższe: Universidad de Castilla-La Mancha, Universidad Menéndez Pelayo, Archivo Histórico (Archiwum historyczne) czy niedawno powołane Museo de la Ciencias (Muzeum Nauki).

Włóczymy się bez planu wąskimi, nieoczekiwanie wznoszącymi się i opadającymi malowniczymi, często ślepymi uliczkami. Odkrywany urokliwe zaułki szukając w nich ciekawych detali architektonicznych na fasadach asymetrycznych i jakby ściśniętych w wąskiej przestrzeni domów, rozsmakowujemy się w magicznej atmosferze rozgrzanych słońcem placów. Czasem sięgamy po łyk wody z mijanych fontann – jest bardzo ciepło pomimo marca. Po drodze zerkamy ciekawie do wnętrz małych warsztatów z ceramiką, czasem wchodzimy skuszeni pięknymi formami i tęczowymi szkliwieniami. Mijamy dwóch Hiszpanów niosących ogromną patelnię z paellą – idą do pobliskiego kościoła… Miasto żyje swoim niespiesznym rytmem codzienności. Zatrzymujemy się na krótką sjestę z łykiem aromatycznej kawy w cafeteria Los Arcos, znajdującą się w cieniu łuków el Ayuntamiento (urzędu miejskiego) otwierających przejście na Plaza Mayor. Do kawy kosztujemy pysznego alajú – deseru pochodzenia arabskiego, wytwarzanego z nugatu z miodem i mielonymi migdałami „zamkniętego” w okrągłych opłatkach.

Przy sąsiednim stoliku turyści dyskutują o Fiestas de San Mateo. To kilkudniowe święto organizowane co roku we wrześniu na pamiątkę zdobycia Cuenki przez Alfonso VIII w 1177 roku, przyłączenia jej do Królestwa Kastylii i wprowadzenia tu chrześcijaństwa. Cuenca staje się wówczas miastem królewskim i biskupim z pierwszą katedrą gotycką w Hiszpanii. Alfons VIII wkroczył do miasta po dziewięciu miesiącach oblężenia, gdy głód wyczerpał jego mieszkańców. Wjechał na czele swoich oddziałów przez bramę, która później otrzymała nazwę Puerta de San Juan.

Fiestas de San Mateo to radosne święto wypełnione muzyką, a główną jego atrakcją jest Penas Mateas czyli bieg śmiałków przed pędzonymi ulicami miasta do Plaza Mayor, zamienionego w tych dniach w arenę, jałówkami (vaquillas enmaromadas). Podobno teraz rogi zwierząt są specjalnie obwiązywane, ale i tak spotkanie z nimi może skończyć się poważnymi obrażeniami.

Kontynuujemy nasz spacer w kierunku Casas Colgadas – „wiszących domów”. Balkony, pochodzących z piętnastego wieku budynków, są zamocowane na długich dźwigarach, dosłownie wisząc nad stromym zboczem rzeki. Sprawiają wrażenie „przylepionych” do pionowych skał. Podziwiamy je z Puente de San Pablo – zwanego też potocznie „mostem samobójców” – stojąc nad urwiskiem spokojnie wijącej się w dole ciemno-turkusowej rzeki Huécar. W dwóch z Casas Colgadas mieści się Museo de Arte Abstraco Espanol (Muzeum Sztuki Abstrakcyjnej), w którym znikamy na kilka godzin… Nasyceni sztuką, ale już zdecydowanie głodni decydujemy się na popołudniowe „co nieco”. Kuchnia regionu Castilla-La Mancha jest zdecydowanie mięsna. Zapytany o dania bezmięsne kelner poleca ajoarriero lub atascaburras – rodzaje bezmięsnych dań-pasztetów z ziemniaków, jajek na twardo, bułki tartej, oliwy, czosnku oraz… ryby (w tym wypadku dorsza). Decyduję się więc na powtórkę z pisto manchego. Na deser wszyscy bierzemy natillas – rodzaj budyniu na bazie mleka i jajek z wanilią i cynamonem. Pycha…

NIEDZIELA

Decydujemy się na wycieczkę po okolicy. Wybór pada na ruiny rzymskiego miasta i park archeologiczny – Segóbriga. Po drodze od zaprzyjaźnionej Hiszpanki, która pełni rolę naszego dzisiejszego przewodnika i kierowcy, dowiadujemy się, że na tych terenach w czasach rzymskich wydobywano lapis specularis. Minerał służył między innymi do wytwarzania szkła okiennego i do dekoracji pokoi. Był istotnym źródłem dochodu mieszkańców regionu, siłą napędową rozwoju miasta. Dzięki dobrej znajomości naszej przewodniczki z archeologami udaje nam się wejść do jednej z takich – nieprzystosowanych jeszcze dla ruchu turystycznego – kopalń. Schodzimy kilka metrów pod ziemię w czarodziejski świat prześwitujących pod wpływem światła skał. Archeolodzy oprowadzając nas po podziemnym labiryncie pokazują nam małe, okopcone wgłębienia – oryginalne miejsca, gdzie Rzymianie umieszczali małe lampki oliwne, jedyne oświetlenie w czasie pracy.

Segóbriga (następny nas cel) była najważniejszym ośrodkiem miejskim płaskowyżu Meseta (wyżynno-górskiej części Półwyspu Iberyjskiego, której północną granicę stanowią Góry Kantabryjskie) i jednocześnie wzorcowym przykładem życia w czasach rzymskich na tych ziemiach. Słońce grzeje mocno, dostajemy więc słomkowe kapelusze i tak wyposażeni ruszamy na podbój rzymskiego miasta. Spacerujemy pomiędzy pozostałościami domów, łaźni, świątyni, amfiteatru, forum… Wchodzimy na arenę… Wszędzie zamierzchłe ślady dawnego Imperium przypominają Heraklitowe pantha rei…

Aleją cyprysów wracamy do samochodu i niespiesznie wracamy do Cuenki. Ostatnie spojrzenie na wiszące wysoko nad przepaścią domy, na niespotykaną architekturę miasta, którego mieszkańcy oswoili skały.

 

Artykuł opublikowany w magazynie BEDRIFT wiosna 2012.