Restauracja Josephine.jpg

Kreuzberg

[ tekst i zdjęcia Anna Ochmann ]

PIĄTEK

Do Berlina, a właściwie na Kreuzberg wjeżdżamy od strony Oberbaumbrücke – jednego z najładniejszych mostów Berlina. Czerwona cegła, z której jest zbudowany oraz dwie zakończone szpicami wieże sugerują jego obronny charakter. Z jednej strony – w perspektywie – wyłania się słynna berlińska wieża telewizyjna, z drugiej wynurzają się z wody srebrzyste, walczące olbrzymy Molecue Men – rzeźba Jonathana Borofskiego symbolizująca miejsce spotkania dzielnic Kreuzberg, Friedrischhain i Trepow.

Zaczynamy weekend na Kreuzbergu...

Spod arkad Oberbaumbrücke świetnie widać East Side Gallery. W 1990 roku 110 artystów z 24 krajów zamieniło 1300 metrów muru berlińskiego (między wschodnim brzegiem Szprewy a Mühlenstrasse) w galerię sztuki pod gołym niebem. Bruderkuss (braterski pocałunek) Dmitri Vrubla pokazujący Breżniewa i Honeckera w gorącym uścisku czy trabi taranujący mur, autorstwa Birgit Kinder, nie tylko przywołują wspomnienia przeszłości, stały się już także ikonami miasta.

Zatrzymujemy się na moment w Salut Bäckerei przy Schlesische Strasse 1, która wspólnie z Schlesisches Tor (brama śląska – obecnie stacja linii metra nr 1) stanowi taki śląski akcent w Berlinie, a kiedyś dla imigrantów z naszego regionu był to próg miasta. Salut Bäckerei to turecka piekarnia otwarta codziennie, 24 godziny na dobę… Zapach świeżego, bardzo różnorodnego i taniego pieczywa kusi do kupienia więcej niż potrzebujemy na szybką kolację – dłuższą chwilę nie możemy się zdecydować. Stojąca za nami dziewczyna z fantazyjnymi dredami podsłuchała chyba nasze konsumpcyjne rozterki – odradza kupowanie wypieków z ciemnej mąki. Poleca „fluffy”. Za jej radą wychodzimy z wielkim kawałkiem białego, pachnącego, bardzo puszystego – jak sama nazwa wskazuje – chleba pieczonego w formie  i słodkimi owocowymi tartletkami na deser… Zerkamy jeszcze ciekawie na zaplecze – widać stąd cały proces produkcyjny.

Podgryzamy chleb w drodze do jaskini jazzu i blusa – Yorckschlösschen. To lokal z ponad 100-letnią tradycją i jednocześnie klub-instytucja znana na całym świecie. Od ponad 30 lat gra się tu muzykę na żywo – jazz, blues, soul, dixieland, funk – za 4-6 euro od osoby. Ale nie tylko to sprawia, że warto tu przyjść. To jedno z nielicznych miejsc, gdzie można spróbować piwa z Kreuzbergu – do wyboru dwa gatunki: jasny pilsner – KreuzbergerTAG  i ciemne, robione według starej receptury – KreuzbergerNACHT (dla mnie zdecydowanie jasne, ciemne jest za słodkie…).  Dosiadamy się do stolika, przy którym trwa ożywiona dyskusja o … niedzielnym serialu. To też tutejsza tradycja – niedzielne wieczory z „Tatort” oglądanym na dużym ekranie w jednej z sal Yorckschlösschen spędzane w gronie przyjaciół i znajomych. „Kreuzberg sprawia czasem wrażenie jakby był ojczyzną moralnej rebelii przeciw establishmentowi, ale to sprawia, że jest taki fajny” – siedzący obok mężczyzna tłumaczy nam, czym jest dla niego prawdziwy berliński kiez – mała ojczyzna – której mieszkańcy znają się, współpracują i wspólnie cieszą się życiem.

SOBOTA

Sobotni poranek, a właściwe przedpołudnie i część popołudnia to – tradycyjnie już – buszowanie po naszej ulubionej hali targowej – Marheineke Markthalle (Marheinekeplatz). To stąd nadaje jedna z moich ulubionych internetowych rozgłośni radiowych – wielokulturowe multicult.fm... mix kultur, języków i muzyki. Spacerujemy między stoiskami kosztując serów, degustując wina, wybierając owoce. Robimy przystanek na poranne espresso i łuskając słodki groszek popijamy kawę prawdziwym włoskim, wytrawnym prosecco. Błogi stan hedonistycznej radości z weekendowego nicnierobienia zakłóca roześmiana grupka artystyczno-ekologiczno-hipisowskich dziewczyn. Zagadują prowadzącego bar Włocha, który chyba zna je dobrze, bo bez pytania podaje im po filiżance espresso. My także już po chwili uczestniczymy w rozmowie: jestem zaproszona na wspólną – babską – wyprawę do „Schokoladenfabrik”, a właściwie tureckiej – czy też arabskiej – tradycyjnej łaźni dla kobiet zwanej hamam (która powstała w nieczynnej już fabryce czekolady przy Mariannenstr. 6). Mojemu mężowi dziewczyny proponują w tym czasie – żeby się nie nudził – „południe z poezją” połączone z degustacją win z upraw ekologicznych w pobliskiej enotece...

Ale my mamy już inne plany. Polowanie… w najlepszym sklepie z muzyką elektroniczną w Berlinie. Do Hard Wax (przy Paul-Lincke-Ufer 44 A) nie należy wchodzić, jeżeli ma się blade pojęcie o tej muzyce – obsługa potrafi być wówczas naprawdę mało przyjazna, ale gdy odkryje prawdziwego fana… to już zupełnie inna historia. I prawdziwa przyjemność z buszowania wśród półek, skrzynek i piętrzących się płyt – podobno, jeżeli tu czegoś nie znajdziesz, to znaczy, że to nie istnieje…

Idziemy po Bergmannstrasse, centrum towarzyskim i kulinarnym tej części dzielnicy, a także mekce poszukujących „skarbów” w urokliwych sklepikach ze starociami – czas płynie tu jakby dwa razy wolniej. Większość tutejszych budynków pochodzi z II połowy XIX wieku. Świetnie się zachowały dzięki bliskości lotniska Tempelhof – alianci w czasie II wojny światowej nie bombardowali tej okolicy chcąc je zachować. Szczególnie lubię wypatrywać najbardziej fantazyjnych balkonów unoszących się lekko przy dekoracyjnych fasadach… Na parterach wzdłuż ulicy ciągną się kolejne knajpki, restauracje z daniami z różnych stron świata. W jednej z nich Josephine, przy Bergmannstrasse 97, umówiliśmy się z przyjaciółmi. W ciągu dnia w miejsce stolików wypełza tu – z położonej pod lokalem piwniczki – mini targ z indyjskimi różnościami (i nie tylko indyjskimi), wieczorem licznych klientów przyciągają dania kuchni francuskiej. „Kreuzberg to jedno z najciekawszych miejsc Berlina. W jednej trzeciej zamieszkuje go ludność turecka, a pozostałe dwie trzecie to artyści, ludzie wolnych zawodów, ekolodzy, studenci. Kreuzberg przyciąga oryginały – jest z tego znany.” – śmieje się rzeźbiarka Ana, która prowadzi nieopodal studio ceramiczne, organizuje też warsztaty dla mieszkańców dzielnicy. Jej mąż prowadzi z kolei miniprzedszkole, którego klientami są mieszkańcy kamienicy, w której mieszka – jest jego właścicielem, jedynym nauczycielem i opiekunem. „To jest prawdziwe równouprawnienie” – śmiech Any jest naprawdę zaraźliwy. Zaprasza nas na koncert do Festsaal Kreuzberg – jednego z tych bardzo „kreuzbergowych”, trochę szalonych miejsc. Działa przy Skalitzer Strasse 130 od 2004 roku jako popularne miejsce koncertowe. Organizowane tu są też odczyty, panele dyskusyjne, pokazy mody, ale także wszelkiego rodzaju imprezy, nawet uroczystości rodzinne. Można tu zobaczyć zarówno nowoczesną, eksperymentalną operę, jak i wziąć udział w techno-party...

Wracamy Oranienstrasse, zwaną też po prostu O-strasse. To miejsce z niepowtarzalnym kolorytem multikulturowości. Centrum „tureckości”, choć jak się dobrze przyjrzeć to nie tylko Turcy, także Kurdowie, Arabowie, Irakijczycy, Marokańczycy i… całkiem sporo turystów. Znajdują się tu sklepiki z żywnością ekologiczną (szczególnie ciekawy jest „zakład produkcji żywności” Kraut & Rüben przy Oranienstr. 15 na Heinrichplatz prowadzony przez kobiecy kolektyw), bary, galerie. Tureckie sklepy – z których za kilka centów można zadzwonić za granicę, tureckie banki, tureckie słodycze, tureckie tanie obiady...

Wizyta w Berlinie bez spróbowania currywurst lub kebabu – podobno nowej narodowej niemieckiej potrawy – nie mogłaby być „zaliczona”. Dlatego dzień kończymy w słynnym Curry 36 przy Mehringdamm 36. Kiełbasa pocięta na kawałki „na jeden kęs” tonąca z ketchupie mocno doprawionym curry plus kilka frytek na papierowej tacce – tak wygląda ten symbol miasta.

NIEDZIELA

GOD SAVE BRIT FOOD czyli niedzielny poranek rozpoczynamy prawdziwym angielskim śniadaniem w EastLondon na Mehringdamm. Fasolka, jajka, kiełbaska, grzybki, grzanka…. Chrupiący bekon i english breakfest tea z mlekiem. Obsługuje nas… Australijka, której największym marzeniem jest wycieczka do Polski. Tyle słyszała o naszym kraju… Zapraszamy ją na Śląsk, kupujemy słoiczek klasycznego angielskiego lemon crud (będzie pyszny do domowych naleśników) i ruszamy na niedzielny spacer do Victoria Park. Jednego z najpiękniejszych parków miasta, który rozpoczyna się za Mehringdamm.

Przed wyjazdem wybieramy się jeszcze na lody do Eissalon tanne przy B. Eisenbahnstrasse 48 (druga siedziba jest przy Marheineke Platz 15). Fantastyczne, ręcznie robione, wegańskie, organiczne lody w retro atmosferze lokalu, którą podkreślają tapety i zdjęcia z historii kina, a na tarasie zmieniające się regularnie wystawy i instalacje. Przenosimy się w atmosferę Manhattanu… Wielbiciele sorbetu, croissantów, soków i szejków także znajdą tu coś dla siebie.

Ostatni przystanek. Cuccuma (Zossenerstrasse 34). Lokal, którego właścicielami jest podobno ośmiu Turków, słynie z pysznej kawy i „self-made” musli, wspaniałych sałatek i zup, ale też inspirującej atmosfery. Smak czarnego naparu przegryzionego świeżutkim croissantem dostarczanym, jak co dzień, z pobliskiej francuskiej piekarni towarzyszy nam jeszcze długo w drodze autostradą do Polski.

Artykuł opublikowany w magazynie BEDRIFT jesień 2011.