B 2 musicale2

Rozśpiewany dramat

[ tekst Waldemar Grudzień ]

W każdym dobrym filmie fabularnym muzyka jest nieodłącznym atrybutem powodzenia u jego odbiorców. Jakby nie była ona eksponowana przez reżysera, jest tylko jednak ilustratorką poszczególnych scen, lejtmotywem łączącym kolejne kadry, tłem dla aktorskich dialogów. Zgoła inaczej rzecz się ma w filmie muzycznym i musicalu. Tam spływające do ucha widza dźwięki mają fundamentalne znaczenia dla odbioru dzieła. W tym przypadku to muzyka, a nie aktor, obsadzona jest w roli głównej…

Musical to przede wszystkim Ameryka. Powstawał etapami wywodząc się z variétés lub rewii, w których można było doszukać się wpływów klasycznej europejskiej operetki. To rodzaj widowiska posługującego się wypróbowanymi środkami teatru dramatycznego i muzycznego. Występują w nim pojedyncze postacie lub wieloosobowe chóry. Przy ich udziale rozgrywają się scenariuszowe zdarzenia, wszyscy tańczą i śpiewają. Dialogi są mówione i śpiewane, a ważną rolę pełni monolog-piosenka. Każdej akcji towarzyszy muzyka z wykorzystaniem, w miarę technicznego zaawansowania, efektów scenicznych w zakresie scenografii, światła, środków specjalnych, itp. Niemal zawsze akcja musicalu to dramatyczne przeżycia bohaterów zmierzające do wyraźnego finału – szczęśliwego happy endu, najczęściej w ramionach ukochanego, ukochanej lub tragicznej (rzadziej) śmierci z rozterki.

Za pierwszy amerykański musical uważana jest „Oklahoma!” z roku 1943. Za nim, lawinowo pojawiły się następne, m.in. „Karuzela” (1945), „Południowy Pacyfik” (1949), „Kawalerowie i laleczki” (1950), a potem „Dźwięk muzyki” (1959) i nieśmiertelne: „Hallo, Dolly” (1964), „Skrzypek na dachu” (1964). Nieco inne w założeniach, bo oparte na literackich wzorach były: „Poskromienie złośnicy” (1948), „My Fair Lady” według „Pigmaliona” (1956), „West Side Story” według „Romea i Julii” (1957), oraz „Kabaret” (1966), i autobiograficzna „Evita” (1978) - o Ewie Peron.

Mamy i my nieśmiałe próby nawiązania do tej tradycji muzycznej sztuki, by wymienić słynne już „Na szkle malowane” oraz „Nagą” – musical z udziałem Niebiesko-Czarnych. Najnowsze, znane powszechnie to „Metro”.

Czymś pośrednim między musicalem a filmem fabularnym, z dobrą wyeksponowaną muzyką, jest film muzyczny. Starsi czytelnicy pamiętają zapewne słynny „Świat się śmieje” z niedocenianą Lubov Orłową, radziecką odpowiedź na amerykańską musicalową inwazję. Zachód nie zamierzał jednak odpuszczać, także w tej materii nieco lżejszej niż pióropuszowe produkcje na niekończących się schodach i szybko pokazał publiczności Freda Astaire’a, Ginger Roger w wielu wspólnych filmach i nieco później konkretne, pojedyncze, pamiętane do dziś obrazy: „Hair”, „Cały ten zgiełk”, „Gorączka sobotniej nocy” i bliźniaczy „Grease”. Wszystko zaczęło się jednak od „Śpiewaka z jazzbandu” z lat 20., który uważa się za pierwszy film muzyczny w USA. Potem była m.in. „Noc w operze” z braćmi Marx z lat 30. i wiele innych o znanych tytułach i nie mniej znanych aktorach w nich grających.

Prawdziwy rozkwit tego gatunku filmowego nastąpił w latach 80. i 90. Przytoczmy tylko dwa tytuły: „New Jork, New Jork” – z Lizą Minnelli i Robertem de Niro oraz „Chicago” z Catherine Zetą-Jones, Renee Zellweger i Richardem Gerem. Spoza amerykańskiej ziemi wyszedł natomiast film „Tańcząc w ciemnościach” z tajemniczą, nieodgadnioną i utalentowaną Bjork, której w filmie partnerowała Catherine Deneuve. Jedną z najnowszych produkcji rodem z amerykańskiej fabryki snów (w tym wypadku muzycznych) była „Mamma Mia” z muzyką i piosenkami słynnej w latach 70. szwedzkiej grupy Abba. W tym sympatycznym filmie biorące w niej udział gwiazdy kina Meryl Streep i Pierce Brosnan, spróbowały również swoich umiejętności wokalnych. W pierwszym przypadku z pozytywnym skutkiem, w drugim z opłakanym.

Artykuł opublikowany w magazynie BEDRIFT zima 2011.